Demolition dzik

Czy można mieć pretensje do dzika, że jest dziki. Chyba nie można! To tak jakby zarzucać niewysokiemu, że nie urósł, albo łysemu, że wyłysiał. Kuzyn mojej znajomej ma jednak pretensje do świńskiego przedstawiciela leśnej fauny, choć moim skromnym zdaniem jakikolwiek pretensje może mieć tylko i wyłącznie do siebie.

Ale zacznijmy od początku. Pewnego mglistego listopadowego poranka nasz bohater (jak to ładnie mówią CB-radiowcy) „pomykał dróżką” asfaltową przez gęsty las. Było jeszcze ciemno, gdy nagle z dzikich chaszczy na drogę wyleciał ich szablozęby władca. Kierujący nawet nie zdążył nacisnąć pedału hamulca gdy poczuł uderzenie. Rozległ się głośny kwik zwierzęcia, rumor podwozia, pisk opon i po chwili zaległa cisza.

Kierowca nieco chwiejnym krokiem wyszedł z samochodu i pierwsze co zrobił to rzucił się do oglądania uszkodzeń z przodu. Volkswagen passat okazał się jednak być wyjątkowo odporny na zderzenia ze zwierzętami. Poza powyrywanymi kępkami szczeciny brak było większego śladu po dziku. Decydującym był chyba fakt, że kierowca nie zdążył nawet nacisnąć hamulca. Przód pojazdu się nie obniżył i zwierzę praktycznie przeturlało się pod samochodem nie robiąc mu przy tym większej krzywdy. Tymczasem winowajca leżał pokrwawiony dwadzieścia metrów dalej. Właściciel passata za konieczne uznał uprzątnięcie jego doczesnych szczątków z drogi. Wycofał samochód do leżącego zwierzęcia i otworzywszy bagażnik niewiele myśląc władował ciepłą tusze do kufra.

Niech żyje wolność

Całkiem z siebie zadowolony udał się w dalszą drogę. Gdzieś po dwóch kilometrach jazdy bagażnik nagle ożył. Okazało się, że zwierzę żyje i niezadowolone z darmowej przejażdżki próbuje odzyskać wolność. Kierujący nie miał jednak ochoty tak łatwo pozbyć się myśli o kiełbasce z dziczyzny i ani myślał otworzyć bagażnik. Zatrzymał samochód, przeszedł na tylne siedzenie i postanowił podejrzeć wściekłego dzika uwięzionego w swoim bagażniku przez… otwór na narty. Ujrzawszy światełko w tunelu dziki zwierz rzucił się z całych sił w tym kierunku. Szablasty pysk dosłownie przeraził kierowcę. Ten wycofał się w popłochu i spanikowany opuścił samochód, pozostawiając za sobą otwarte drzwi. Przy pomocy ostrych kłów przestraszone śmiertelnie zwierzę kompletnie zdemolowało tylna kanapę i w końcu wypruwszy w niej odpowiednio duży otwór uwolniło się i radośnie chrząkając uciekło w las.

Do odmowy

Straty były niemałe: zniszczona tylna kanapa, zafajdana i podarta wyściółka bagażnika, popękane od wewnątrz tylne światła, wygięta klapa, rozwalony zamek. Bagażnik jednym słowem wyglądał tak jakby grasowało w nim całe stado dzików, a nie tylko jeden osobnik. Wszyscy począwszy od rodziny, a skończywszy na likwidatorze szkód firmy ubezpieczeniowej zgodnie stwierdzili, że takiej demolki jeszcze w życiu nie widzieli. Wspominam o likwidatorze gdyż jak się Państwo domyślają na pojazd było wykupione autocasco. Szkodę zgłoszono ubezpieczycielowi, lecz ten wypłaty odszkodowania częściowo odmówił. Odmowa dotyczyła uznania uszkodzeń bagażnika, przyznano za to jakieś drobne za uszkodzenia przodu samochodu.

Na pogotowie

Bardzo byłem ciekaw uzasadnienia odmowy wypłaty odszkodowania. Sytuacja była nietypowa. Pojazd został zniszczony przez zwierzę i zgodnie z OWU było to zdarzenie nagłe, nieprzewidywalne, a na pewno niezależne od woli ubezpieczonego. Tak więc zgodnie z ogólnymi warunkami kwalifikowało się do wypłaty. Ubezpieczyciel swoja linię obrony oparł na dwóch zarzutach: po pierwsze na nieprzystosowaniu pojazdu do przewożenia tego rodzaju ładunków. Według ubezpieczyciela przewożenie zwierząt możliwe jest jedynie pojazdami specjalnie do tego celu przeznaczonymi oraz po drugie: w zachowaniu ubezpieczonego dopatrzono się rażącego niedbalstwa. Tu ubezpieczyciel nie wyjaśnił jednak ani jednym słowem jak w przedmiotowej sytuacji miałoby wyglądać zachowanie wykazujące należyty stopień dbałości. Pozostawienie zwierzęcia na drodze groziło wypadkiem, gdyż taki mógł być skutek najechania na leżącą stertę mięsa przez inny pojazd. Być może według ubezpieczyciela kierujący powinien się upewnić, że zwierzę nie żyje. Pytanie tylko jak to zrobić? Przykładając lusterko do pyska, badając puls, słuchając bicia serca?

Najzabawniejsze w tym wszystkim było jednak zgłoszenie szkody jakie wypełnił nasz poszkodowany. Otóż opisawszy dokładnie całe zajście wyjaśnił on na koniec, że zwierzę zabrał do bagażnika z powodu… chęci udzielenia mu pomocy weterynaryjnej. Nie wyjaśnił dokładnie na czym ta planowana pomoc miała polegać – sztuczne oddychanie, masaż serca, defibrylacja? Czytając to uśmiechnąłem się pod nosem. Już to widzę jak nasz bohater udziela śwince pomocy wielkim kuchennym nożem!


Opublikowano

w

przez

Tagi:

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kategorie
Archiwa
Ostatnie wpisy

Newsletter – formularz zapisz się

 

Jeśli chcesz być informowany o nowych artykułach na blogu – zapisz się do newslettera