Z ziemi włoskiej…

Zawsze uważałem, że nigdy nie jest za późno na nowe wyzwania. Pamiętam jeszcze z czasów swojej szkolnej edukacji przykład starożytnego mędrca Sokratesa, któren to skazany na śmieć przez wypicie trucizny (cykuty) umilał czas pilnującym go strażnikom ateńskim swoimi bardzo wczesnymi próbami gry na flecie prostym. Być może była to jedynie sprytna próba ich uśpienia i ucieczki z rąk tychże wrednych ateńczyków, którzy Sokratesa na śmierć skazali po słynnym procesie. Próba (jak uczy historia) okazała się nieudana, być może dlatego, że postępy Sokratesa w grze na flecie nie były imponujące. Być może mędrzec doszedł natenczas do równie genialnego wniosku, że nie tylko: „wie, że nic nie wie” ale że również: wie, że nic nie umie! 

I ja (kształcony klasycznie) podczas zimowych ferii podjąłem bardzo ambitną próbę „posięścia” umiejętności jazdy na desce snowboardowej. Pierwszego dnia schodząc lekko poturbowany z tzw. ”oślej łączki” byłem fanem tegoż wspaniałego sportu luzerów, którzy wraz z ziomalami w pogardzie mają wszystkich drętwych użytkowników „boazerii” – jaw, jaw! Drugi dzień przyniósł nieco ochłody na mój rozgrzany mózg – okazało się bowiem, że położenie deski na stoku i ustanie na niej jest wyczynem możliwym jedynie dla małpy, tudzież indywiduów o iście małpiej zwinności. Lądując kilkakrotnie na ubitym śniegu zarówno na wznak jak przodem dochodziłem powoli do wniosku, że jestem zwykłym człowiek z krwi i kości, a zwłaszcza z kości. Dzień trzeci utwierdził mnie jedynie w tym przekonaniu, intensywnym bólem zwracając uwagę na inne anatomiczne szczegóły mego ciała  (nigdy nie sądziłem, że człowiek ma aż tyle mięśni!), ale dopiero czwartego dnia pożałowałem gorzko mojej nazbyt odważnej decyzji. Jadąc bowiem tyłem do kierunku jazdy w pewnym momencie nabrałem nieco prędkości, a ponieważ z tyłu nie mam oczu, podobnie jak i większość populacji tego nudnego świata, dopiero w ostatniej chwili zorientowałem się iż podążam w kierunku jakiejś tyczki. Jedyną drogą ucieczki był zjazd z zaśnieżonego sztucznie pasa stoku prosto do lasu. Jak się domyślacie – nie obyło się bez ofiar w ludziach, a dokładnie w „ludziu”: rozbite okulary, krwawiący łuk brwiowy, pokiereszowany policzek, podarte rękawiczki i czapka, a w zębach… szyszunia! Tenże obraz nędzy i rozpaczy ukryłem skrzętnie przed resztą towarzystwa. Światkiem była jedynie pewna młoda włoska dama, która podążając nieopodal pieszo akurat ujrzała mnie lądującego w leśnym runie. Podnosząc głowę ujrzałem ją uśmiechniętą się niczym słynna Mona Liza. Z mojej zaś strony padł zestaw słów, którego każdy porządny  „Polakko” powinien się wstydzić. Mam tylko nadzieje, że dama ta ich nie zapamiętała!

Koniec pobytu na wczasach przyniósł i akcent ubezpieczeniowy. W tym samym ośrodku spędzała zimowe ferie kilkunastoosobowa grupa polskiej młodzieży. Zwłaszcza w ostanią noc zabawa była szampańska i to do białego rana. W ogólnej wesołości nikomu nie przeszkadzało, ze jedno z łóżek, zapewne nazbyt wyeksploatowane poprzez setki poprzednich użytkowników, po prostu nie wytrzymało obciążenia młodych ciał i rozjechało się. Zaś jeden z kolegów czując się opuszczony przez resztę towarzystwa postanowił wejść do jednego z pokoi mimo zamkniętych drzwi. Niestety udało mu się to – jak to kiedyś stwierdził mistrz Kochanowski Jan: „Hiszpan nie puścił, ale drzwi puściły”.

O całej tej sytuacji dowiedziałem się zupełnie przypadkowo, schodząc mozolnie do recepcji w celu  załatwienia formalności wyjazdowych. Kwiat polskiej młodzieży zastałem tam bowiem ku mojemu zdziwieniu pogrążony w skrupulatnej lekturze. Co bardziej interesujące kawałki były zaś czytane na głos. I myli się ten, kto sądzi, że to zapewne tak nie lubiane przez poprzedniego ministra edukacji „Ferdydurke” autorstwa W. Gąbrowicza lub też nie mniej dekadenccy „Emigranci” Mrożka rozpaliły młodzieńcze umysły! Nie! Nic bardziej błędnego! Nasza polska młodzież czyta za granicą teksty Ogólnych Warunków Umów Ubezpieczenia. Okazało się bowiem, że „ci wredni Włosi” za tę drobną „demolkę” zażądali bajońskiej sumy 890 euro (650 za łóżko oraz 240 za drzwi). Młodzież zaś była kompletnie spłukana i myślała jedynie o powrocie na łono mamusi. Ponieważ fotele w foyer były bardzo wygodne, a moje kości z wyżej wyłuszczonych powodów bardzo poobijane, dłuższą chwile towarzyszyłem przyspieszonej edukacji ubezpieczeniowej „przyszłości narodu”. Próbowano początkowo przerzucić koszty upojnej zabawy na ubezpieczyciela przy pomocy assistans, w sumie jest to bowiem jakaś awaria, wyjaśniono im jednak telefonicznie, że assistans dotyczy jedynie wypadków i konsekwencji z nich wynikających. Innym tropem, nieco lepszym, ale również fałszywym okazało się ubezpieczenie pomocy prawnej. Tyle tylko, że na razie jeszcze nie było ono im potrzebne i co więcej nie mogło ono zastąpić na szybko tych dziewięciu stów, których się domagał hotelarz. W końcu młodzież doszła do wniosku, że ubezpieczenia są kompletnie do niczego, ze tylko się płaci pieniądze, a jak przychodzi co do czego to nic z tego nie ma. Miałem wprawdzie ochotę bronić dobrego imienia ubezpieczeń, ale ponieważ wiem że młodzież nie znosi mędrkowania, dałem spokój. Bo nawet jeżeli ludkowie ci mieli ubezpieczenie odpowiedzialności cywilnej, to przecież nie chroni ono od głupoty!


Opublikowano

w

przez

Tagi:

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kategorie
Archiwa
Ostatnie wpisy

Newsletter – formularz zapisz się

 

Jeśli chcesz być informowany o nowych artykułach na blogu – zapisz się do newslettera